25.04.2024

O zbrodni na boku z autorką...

opublikowano: 2014-12-18 przez: Mika Ewelina

Pani Mecenas, akcja „Zbrodni na boku”, kryminału Pani autorstwa, rozgrywa się w dużej mierze w kancelarii adwokackiej, a główną bohaterką powieści jest młoda pani adwokat. Natomiast sama Dorota Dziedzic-Chojnacka jest radcą prawnym…
- Tak i z niebieskiego żabocika jestem bardzo dumna! (śmiech) Akcję książki umieściłam w kancelarii adwokackiej, bo było to konieczne dla jej fabuły. W kancelarii musiały być prowadzone sprawy karne, a ta działka – jak wiadomo – do niedawna była zarezerwowana tylko dla adwokatów.

A to prowadzi nas do drugiego, nie ukrywam, że trudnego pytania. Czy naprawdę uważa Pani, że radca prawny to taki gorszy adwokat?
- Nie, ja nie utożsamiam się ze słowami wypowiadanymi przez postaci w mojej książce (bo takie rzeczywiście padły) – oni są pełnoletni, niech sami się ze swoich twierdzeń tłumaczą. A tak na serio – sytuacja z policjantem tłumaczącym swojemu koledze po fachu, że radca prawny to taki gorszy adwokat, zdarzyła się naprawdę. Uczestniczył w niej znajomy radca prawny, którego dokumenty studiowało dwóch funkcjonariuszy. Wszyscy słuchacze relacji kolegi, a miało to miejsce w kancelarii, wybuchnęli wtedy śmiechem, bo jaka inna mogłaby być nasza reakcja? Uznałam więc, że skoro te obiegowe, obecnie – jak mniemam - czysto historyczne opinie mogą dodać trochę humoru do „Zbrodni na boku”, to powinnam z nich skorzystać. Tym bardziej, że sama jestem radcą prawnym. Może gdybym była adwokatem, musiałabym się bardziej krygować, bo takie słowa mogłyby być uznane przez niektórych za chęć wywyższania się. Ale na szczęście jestem, kim jestem.
Muszę przyznać, iż ostatni raz, kiedy spotkałam się w praktyce z wyraźnym rozróżnieniem zawodu radcy prawnego i adwokata, to było w Trybunale Sprawiedliwości UE w 2012 r. w głośnej sprawie dotyczącej możliwości reprezentowania swojego mocodawcy przez radców prawnych związanych z nim stosunkiem pracy (w tym przypadku moich koleżanek i mnie). Niestety nie udało nam się przekonać Trybunału Sprawiedliwości do tego, że zatrudnienie pracownicze nie umniejsza w niczym niezależności radcy prawnego.

No właśnie, pracuje Pani jako radca prawny…
- … obecnie na etacie w jednym ze stołecznych urzędów centralnych. Nie mogłabym w ten sposób wykonywać swojego zawodu jako adwokat. Moje doświadczenie obejmuje także pracę w kancelariach. Myślę, że znam zawód z wielu perspektyw, a jeszcze dużo przede mną.

Czego możemy oczekiwać po „Zbrodni na boku”?
Mam nadzieję, że przede wszystkim dobrej rozrywki – to w końcu z założenia powieść lekka i przyjemna, więc chciałabym, żeby jej czytelników cieszyła lektura książki. W niektórych opiniach o „Zbrodni” jako jeden z jej atutów wskazuje się wierne odzwierciedlenie pracy polskiego prawnika, recenzenci wręcz odwołują się do pewnego waloru edukacyjnego tej książki w tym zakresie – choć myślę, że to może być bardziej atrakcyjne dla nieprawnika niż radcy prawnego, który kulisy zawodu zna zazwyczaj na wylot.

Środowisko prawnicze jest w pop-kulturze dosyć mocno obecne, wiele książek i seriali opowiada o pracy w kancelarii. Jak w ten nurt wpisuje się „Zbrodnia na boku”?
Moim zdaniem wiarygodnie przedstawia pracę polskiego pełnomocnika procesowego. To nie jest „Prawo Agaty” czy „Magda M.” z eleganckimi torebkami od Bohoboco i jedną sprawą prowadzoną na bieżąco. Tu mamy wieczne odroczenia rozpraw, problematycznych klientów i pracę, pracę i jeszcze raz pracę na okrągło. Ten rozdźwięk pomiędzy fikcją widzianą przez różowe okulary a szarą rzeczywistością może prowadzić wśród świeżo upieczonych absolwentów prawa do tego, co Dziekan Naszej Izby, Włodek Chróścik, nazwał „koszmarną iluminacją”. Polega ona na zderzeniu kreowanych przez media wizji luksusowego biura, drogich limuzyn, gwiazdorskich klientów z trudnymi początkami pracy prawnika. Szczególnie dotyczy to Warszawy, gdzie rynek usług prawnych wydaje się być bardzo nasycony.
Skoro o stolicy, akcja książki dzieje się w Warszawie, wręcz wydaje się, jakby miasto było jednym z jej bohaterów. Jest to jednak Warszawa widziana oczami prawnika…
Tak, często odwiedzamy stołeczne sądy i ich okolice – Ogrodową, Terespolską, Czerniakowską. A także więzienia – bohaterowie jadą na przykład na Białołękę do osławionego aresztu na ulicy Ciupagi.

Śledztwo w „Zbrodni na boku” prowadzone jest nie przez policjanta czy detektywa, ale „zwykłą” aplikantkę adwokacką. Dlaczego?
Pragmatyzm – z racji wykonywanego zawodu łatwiej było mi stworzyć taką heroinę. Ale też chciałam się wyróżnić – na rynku jest mnóstwo klasycznych, mrocznych kryminałów z głównymi bohaterami – policjantami z nieudanym życiem osobistym oraz kompletem nałogów – mniej lub bardziej zaleczonych. „Zbrodnia na boku” to kryminał na wesoło, z wybitnie amatorskim detektywem, pozornie spełnionym na polach rodzinno-towarzystkich.
Marta Guzowska, autorka kryminałów, laureatka Nagrody Wielkiego Kalibru, stwierdziła w swojej recenzji „Zbrodni na boku”, że właśnie brak policyjnego śledztwa jest siłą tej książki. Plus dialogi, na których zbudowana jest w zasadzie cała powieść. Jeden z kolegów stwierdził, że „popełniłam” marzenie przeciętnego licealisty, śniącego o książce z dużą ilością dialogów, ergo małą ilością tekstu do czytania.

Oprócz pracy zawodowej i pisania uczestniczy Pani aktywnie w życiu samorządu radcowskiego – jest Pani członkiem Komisji ds. Komunikacji Społecznej i Informacji, Delegatem na KZRP. Jak znajduje Pani czas na to wszystko?
Nie znajduję! (śmiech) Cały czas jestem w tzw. niedoczasie, mam w głowie wiele niezrealizowanych pomysłów, z bardzo różnych dziedzin życia.

Czy doczekamy się kontynuacji „Zbrodni na boku”?
Hm… odpowiem w ten sposób: mam ogromną chęć znowu spotkać się z mecenas Kasią i jej znajomymi. O ciąg dalszy proszą także Czytelnicy i Wydawca. Jednak napisanie powieści to przede wszystkim ogrom pracy, bardzo przyjemnej, ale też niełatwej. Jeżeli uda mi się wygospodarować trochę czasu, to chętnie poświęcę go na nową książkę. Może także w stylu „Zbrodni na boku”. Zobaczymy.
 

Prawo i praktyka

Przygody Radcy Antoniego

Odwiedź także

Nasze inicjatywy